Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w pewnej szkole podstawowej krążyły sobie po klasie zeszyty zatytułowane szumnie „złote myśli”. Zeszyciki te zawierały zwykle kilkadziesiąt pytań (włącznie z sakramentalnym o ulubione koleżanki. A spróbowałbyś człowieku nie ująć w odpowiedzi właścicielki rzeczonego kajeciku…), a wśród wycudowanych kwestii padało i te o ulubioną porę roku. Wiadomo, lato, wakacje, nikt z nas się nie wyłamywał. Ale latka lecą, ludzie się zmieniają, i gdy teraz ktoś mnie zapyta o ulubioną porę roku, to mam z tym pewien problem. Ale jedno jest pewne: jesień jest w ścisłej czołówce.
Lubię jesień, zwłaszcza tę wczesną. Listopad też ma swój urok (tak, tak, ten najbardziej ponoć ponury z miesięcy ma wiernych fanów), ale wrzesień ewentualnie wczesny październik to jest to, co tygryski lubią najbardziej.
Wrzesień jest genialny dla wszystkich wielbicieli warzyw i owoców. Na straganach leżą stosy znakomitych, kolorowych papryk, pomidorów, winogron, gruszek, śliwek, brzoskwiń i nieustannie wiodą nas na pokuszenie. Październik plus słońce równa się niesamowicie kolorowe drzewa, raj nie tylko dla fotografujących otoczenie. A jeszcze wnętrzarskie magazyny robią co mogą, by uprzyjemnić czytelnikom życie i prezentują jak jeden mąż kolekcje w modnych, jesiennych barwach. Czyli bakłażanik nasz ukochany rządzi, o czym nie omieszkam napisać następnym razem, bo dziś – skoro o kolekcjach mowa- rzut oka na Home and You. Narzekałam na ich kolekcję wiosenną bodaj, że taka sobie, że na kolana nie rzuca i w ogóle szału nie ma, i mam za swoje.
Kolekcja jesienna odchudzi mój portfel porządnie, już to wiem. Nie kupię wszystkiego, co mi w oko wpadło, to więcej niż pewne. Nie tylko dlatego, że w moim małym mieszkaniu miałabym problem aby wszystko poupychać (nie, Boże broń po kątach, na widoku się takie nabytki trzyma, aby napawać się swoją zdobyczą), ale rzeczony portfelik rzęzi ciuchutko po szkolnych zakupach dla naszych młodych dam.
Jest dużo kolorów, które lubię. Ciepłe brązy, rudości, trochę zieleni i pomarańczy, to są kolorki generalnie bardzo mi podchodzące, a już zwłaszcza późną jesienią i szarą zimą się one przydają. Robią dobrze na samopoczucie i rozgrzewają atmosferę całkiem uczciwie. Do totalnego szczęścia brakuje mi czegoś mocno fioletowego, ale już się zamykam, bo grzech narzekać, kiedy pod ręką mamy coś takiego:
świecznik, sówka, 15 zeta
ręcznik kuchenny, w sówki, drobne 19 zeta
kubeczek. Z sówką. 23 zł.
Od razu powiem, że H&Y ma tego całą serię. Kubek, pojemnik, pojemniczki na przyprawy. O, tak razem wyglądają:
Ale nie samą sową człowiek żyje, choć to nader sympatyczne stworzonka, prawie tak fajne jak koty. Jesienny koc (149 zł), w sam raz do kompletu z herbatą i książką:
Jesienne wyposażenie stołu, czyli świeczniki i patery:
I świeczki, których żal zapalać, bo urokliwe są:
Pełna kolekcja jest tu, zapewniam, że w powyższym zestawieniu silnie się ograniczałam. Żadnych poduszek, zero pościeli, bez lampionów i koszyków…
PS. Podziękowania dla Krusz, za mentalnego kopniaka na rozpęd, to znaczy rzecz chciałam: za inspirację i słowa uznania :D
Wszystkie zdjęcia: materiały home& you
Ślicznoty, chyba też zacznę jesień lubić i kocyk rudawy sobie sprawię…